piątek, 9 maja 2014

Grom z jasnego nieba

Tamtego dnia pogoda była nieciekawa, lekki deszcz i mgła, raczej zimno. W Góry raczej słabo więc siedziałem w domu przed komputerem na siłę szukając sobie zajęcia. Moje nudne popołudnie przerwał sygnał SMSa. "Wyprawa. Proszę zgłaszać się na centralę".  Szybko przebrałem się w rzeczy odporne na warunki atmosferyczne, wziąłem specjalnie spakowany plecak wyprawowy i dociskając trochę mocniej gaz pojechałem na centralę. Gdy dojechałem moim zdumionym oczom ukazał się śmigłowiec zabierający z centrali pierwszą  grupę ratowników. Wchodząc do budynku kierownik powiedział do mnie "zakładaj uprząż, zaraz śmigło wraca po nas". uprząż jest, kask, gogle, rękawiczki, rolka STOP, plecak, wszystko jest OK. Ale co się w ogóle stało?

-"porażenie  piorunem dwie osoby poszkodowane"
Gdy śmigło wróciło my już czekaliśmy na lądowisku. Weszliśmy na pokład i wpięliśmy się do poręczówki. Wewnątrz czułem lekkie obawy, nigdy wcześniej nie leciałem w taką pogodę. Im wyżej tym gorzej. pilot usiłował zbliżyć się jak najbardziej kopuły szczytowej, która była cała w chmurach. Śmigłowcem rzucało, czuć było przeciążenia po trudnej próbie podejścia odpuścił i odbił w bok schodząc nad dolinkę. Po zrobieniu koła podszedł drugi raz. Deszcz bił w okna, helikopter cząsł się, w dole niewyraźnie widać było szlak. metr za metrem próbował wywalczyć wysokość... odpuścił. drugie koło nad doliną. Trzecie podejście było podobne do poprzednich. po długiej walce śmigłowiec zatrzymał się w zawisie ok 15m nad szlakiem, a pokładowy dał sygnał do desantu, więc ustawiliśmy się w kolejce do wyjścia. Moja kolej, pokładowy podał mi linę, wpiąłem ją do mojej rolki. Zsunąłem gogle z kasku na oczy i w tym momencie puścił uchwyt gumki i gogle  zostały mi w ręce. Wcisnąłem je w kieszeń i mrużąc oczy wyszedłem na stopień. Jeszcze tylko karabinek hamulcowy i w dół. Niewiele widząc szybko zjechałem i odpiąłem rolkę. Ostatnia osoba na ziemi i śmigło odleciało. Do szczytu jeszcze kawałek więc bez zbędnego gadania ruszyliśmy w górę. Gdy doszliśmy pod szczyt chmury się trochę rozproszyły i helikopter mógł podebrać poszkodowanego, który był nieprzytomny. Okazało się, że jest to wycieczka ministrantów i jeszcze kilku zostało lekko porażonych, w tym jeden przez chwilę nie czuł rąk. Wszyscy mogli chodzić więc nosze nie były  potrzebne. Obserwując chłopców zaczęliśmy schodzić. Pod schroniskiem czekały już na nas samochody.


1 komentarz: